28 marca, 2024
Uncategorized

Kłamstwa Grossa – dr Mira Modelska-Creech

W gościnnym domu wybitnego profesora grafiki Tadeusza Łapińskiego z Uniwersytetu Maryland, w College Park, Maryland, spotykało się wielu przedstawicieli inteligencji polskiej. Była to taka mała przystań, gdzie stałymi bywalcami u Marysii Łapińskiej, żony professora, byli Stefan i Zofia Krobońscy (ten wielki działacz Państwa Podziemnego i Ruchu Ludowego zmarł w 1989 r.), professor chemii fizycznej Stanisław Gross (emerytowany), oraz ja. Z Łapińskim i Grossem stanowiliśmy swoisty trójkąt, albowiem Stasiu Gross reprezentwał Uniwersytet New York, professor Łapiński University of Maryland, a ja Georgetown University.

Stasiu Gross, w tym czasie był wielkim działaczem społecznym, działając w różnych klubach na rzecz popularyzacji nauki polskiej. Pewnego razu, chyba w 2001 r., jadąc na misję z ramienia Banku Światowego do Gruzji i Azerbejdzanu, zostałam poproszona przez Stanisława Grossa, ażebym robiąc przesiadkę, w Warszawie zakupiła mu 100 plakatów z Marią Curie-Skłodowską, jedyną kobietą, lauratką dwóch Nagród Nobla w naukach ścisłych.

Stanisław Gross organizował wówczas konferencję poświęconą tej wielkiej uczonej. Zaraz po wylądowaniu w Warszawie udałam się do Muzeum Curie-Skłodowskiej, a tam skandaliczne pustki jeśli chodzi o materiały poświęcone uczonej: brak plakatów, brak książek, brak broszur. Wstyd się przyznać, ale od szatniarek nabyłam kilka „2nd hand” książek poświęconych badaczce.

Po miesiącu wracam do Waszyngtonu, telefon od Marysi: „Stasiu Gross w drodze. Nie może się doczekać swoich plakatów”. Błyskawicznie wskakuję do samochodu i jadę w kierunku College Park. Po paru minutach włączam radio, żeby nie zasnąć. A tu wiadomości, które postawiły mnie na baczność.

Jakiś Gross napisał artykuł, czy też książkę, którą prowadzący audycję relacjonował; przytaczając niedorzeczne fakty, które rzekomo miały mieć miejsce w Polsce, około 10 lipca 1941 roku, zaraz po wypowiedzeniu wojny przez Hitlera Stalinowi, 22 czerwca 1941 roku.(relacjonował dzienikarz), czyli po wyjściu Bolszewików z maleńkiego miasteczka Jedwabne, w województwie Łomżyńskim, liczącego według rejestrów rosyjskich około 3,000 mieszkańców. Otóż, w kilka dni po wkroczeniu Niemców, miał miejsce jakiś straszny mord dokonany na Żydach, (co byłoby rutyną jeśli chodzi o nazistowskie Niemcy), ale mord ten rzekomo był egzekwowany przez Polaków.

Apropos, po wypowiedzeniu wojny Bolszewikom, Hitler wydał rozkaz natychmiastowego likwidowania bez sądu, wszystkich osób związanych z NKWD i innymi służbami policyjno-politycznymi.

Myślę sobie co za nonsens, przecież Niemcy w okupowanej Polsce byli panami życia i śmierci wszystkich obywateli. Polacy jako naród podbity mieli „O” decyzyjności. To były jeszcze czasy kooperacji Judenratów z Trzecią Rzeszą, „Ostateczne rozwiązanie” nie było jeszcze podjęte, a więc nie było jeszcze zmasowanej nagonki na Żydów z wyjątkiem tych, którzy kooperowali z Bolszewikami, a w szczególności oddziałami NKWD.

Wychowawszy się w Polsce, wiedziałam tylko o bohaterskiej pomocy jaką Polacy nieśli Żydom. Mój własny stryj uratował 5000 tysięcy Żydów praskich (z Pragi czeskiej) jako wyższy uzędnik administracji Warszawy; o tym kiedy indziej. W Polsce, przecież innych ludzi nie było.

Żyjąc w Ameryce byłam przyzwyczajona do propagowania w mediach różnych nonsensów faktograficznych o wydarzeniach w Europie Centralno-Wschodniej. Ale to co słyszałam teraz przechodziło wszelkie granice ignorancji historycznej. To był nonsens i podłość. Takie kłamstwa mogą tylko budować złe emocje wobec obywarteli pochodzenia żydowskiego. Ów autor był wyjątkowym twórcą anty-semityzmu. I dlatego przekłamania zawarte w książce uważać należy za bardzo szkodliwe społecznie.

Na początku audycji speaker przedstawił pierwsze „objawienie”: Niemcy oddają broń Polakom, a ci z przyjemnością rostrzeliwują swoich sąsiadów. W innym zaś momencie, powołując się na autora, speaker zrelacjonował drugie „objawienie”; w którym to Polacy zapędzają do obory 3,000 Żydów, następnie ich podpalają. Po tym bezsensownym bełkocie, całkowicie wybudziłam się ze zmęczenia. Jaka obora w Polsce i na świecie pomieściłaby 3000 osób ? Przecież to są rażące nonseny.

Wyskakuję z samochodu z furią i zdenerwowana walę w drzwi. Na progu ukazuje się Marysia, a nieco za nią wynurza się głowa Stasia Grossa. Już od drzwi krzyczę, co za dyletant, kretyn, i oszust pisze takie bzdury, że Niemcy zaraz po wypowiedzeniu wojny Stalinowi, szybkim marszem przybywają do jakiegoś Jedwabnego, rozdają broń Polakom, aby ci rostrzeliwali Żydów. Jak można tak szkalować ten bohaterski naród tylko dlatego, że jest się ignorantem. Już sama nie wiem, czy autor to idiota, czy oszust działający na zamówienie.

Przecież, w całej historii wszystkich krajów podbitych, będących pod okupacją III Rzeszy, nigdy nie było takiego incydentu, żeby Niemiec dał broń Polakowi, bo ten natychmiast skierowałby tę broń przeciwko Niemcowi. Jak amerykańskie radio może tolerować taką ignorancję i takie oczywiste oszczerstwa. A poza tym, gdzie w Polsce jest taka stodoła, czy obora, w której miałoby się pomieścić 3,000 osób? Nie wiem, czy nawet na Wawelu pomieściłoby się tyle osób. A co tu mówić o stodole. Pomijając już fakt, że w miasteczku liczącym 3,000 mieszkańców miało zginąć 3,000 Żydów. Przecież to oczywisty nonsens, bo niby skąd, w takim razie mieliby znaleść się ci Polacy jeśli liczba straconych Żydów równała się liczbie mieszkańców miasta.

Marysia dawała mi jakieś znaki oczyma, ale ja byłam prawie nieprzytomna po takiej serii nonsensów i oszczerstw. W tym momencie blady jak ściana Stasiu Gross, zdecydowanym ruchem ręki odsuwa Marysię i mówi: tak pani Miro, to jest oszustwo, któremu nie ma granic, podłość i bezczelność. Rozumiem panią, ale pani nie nazywa się Gross. W tym momencie przytomnieję i mówię, „O Boże, panie Stasiu, przepraszam! Ale to przecież tylko zbieżność nazwisk, to z panem nie ma nic wspólnego!”.

Wówczas Stasiu, biały jak papier, przysiada na ksześle, mówiąć: „tak, to ma ze mną wiele wspólnego, bo ten niegodziwiec i kłamca to mój bratanek”. Wówczas włącza się Marysia: „Stasiu, nakazuję ci połóż się bo przecież ty jeszcze życiem przepłacisz tego chochsztaplera”.

Zastygłam w przerażeniu. Ale Stasiu kontynuował.

„Z wielką radością przyjąłem wiadomość, że pani przyjedzie. Wsiadam i jadę. Również włączam radio i tę audycję słyszałem jak pani. Przyjechałem tu całkowicie chory, bo przecież to co on opisuje nigdy nie miało miejsca. Czy pani wie, że w Warszawie AK zidentyfikowało 125 „szmalcowników” za cały okres okupacji. To byli przede wszystkim Volksdeutsche i żydowska policja. Ten Żyd, który nie miał 400 dolarów, żeby się wykupić był odprowadzany przez nich, na przykład, na Pawiak, albo na inne posterunki. Tak było w Warszawie. W Łodzi było jeszcze gorzej.

Wśród prawdziwych Polaków szmalcowników nie było. W całej Warszawie było ich dosłownie kilku i był to element kryminalny. AK szmalcowników „rozwalało”. On pisze jakieś niedorzeczne bzdury. Trzeba znać tamte czasy, żeby wiedzieć, że to nonsens.

Myślę sobie, to stara śpiewka Żydów amerykańskich, przypisywanie niedorzecznych win Polakom, bo jak pani wie Żydzi na tym robią interes i z Holokaustu zrobili lukratywną religię, a przecież Amerykanie, czy Skandynawowie to nie mieli najmniejszego pojęcia jak wygladała Okupacja w Polsce bo, ani jednych ani drugich tam nie było. Anglicy mieli paru swoich Cichociemnych, Włosi, Francuzi, nawet Watykan wysyłął tam swoich ludzi. Ale kogo nie było? Amerykanów, ani też amerykańskich Żydów. Tych co teraz najgłośniej krzyczą i najwięcej płacą za anty-polonizm. Bo w ten sposób chcą zmyć naszą krew ze swoich rąk. Myślę sobie, że ten współczesny anty-polonizm, to tak jak kiedyś rasizm wobec Murzynów.

W 1952 roku Żydzi dogadali z Niemcami, że jak wymrą świadkowie tamtych wydarzeń to trzeba będzie winę z Niemców przerzucić na jakiegoś „zastępczego winnego”. No, a do tej roli najbardziej nadają się Polska i Polacy, bo tam przecież Niemcy ulokowali jedne z najcięższych obozów zagłady. Wie pani, to był taki traktat zawarty w 1952 r. między Ben-Gurionem i Konradem Adenaurem.

Adenauer wtedy zobowiązał się do wypłacenia Izraelowi chyba 1000 bilionów dolarów, albo marek niemieckich. I dodatkowo chyba 300, czy 350 bilionów wszystkim światowym organizacjom żydowskim, a przede wszystkim organizacjom Żydów amerykańskich. Przecież w 1952 roku Zachodnie Niemcy były praktycznie pod amerykańską okupacją, więc się z tamtą stroną bardzo liczyły.

Dojechałem do stacji benzynowej, patrzę, a tam telefon na ścianie, więć dzwonię i krzyczę: „jak wyście go wychowali, jak wyście go wychowali, przecież wiecie, że to wszystko nieprawda!”. A z drugiej strony słyszę: przecież wiesz, że miał kłopoty finansowe, a za takie rzeczy dobrze płacą”.

Odłorzyłem słuchawkę i nie mogłem się pozbierać, ale wie pani, on to taki niespokojny duch jak jego ojciec. Mój brat to już we wczesnej młodości przyspażał kłopotów rodzicom, bo się związał z lewakami. Ojciec bardzo to przeżywał. Ja nigdy do żadnych socjalistycznych, czy też komunistycznych organizacji nie należałem. Mnie interesowała prawdziwa nauka; chemia, fizyka. A on studiował prawo, a tam było dużo lewaków. Ja zawsze od polityki byłem jak najdalej, a on nie. Mojego brata uratowała Polka, AK-ówka. Nazywała się Hanna Szumańska. Była córką przedwojennego adwokata. Bardzo przyzwoita rodzina. Mój brat po wojnie, z wdzięczności za ukrywanie, a to przecież groziło śmiercią, ożenił sie z nią. I tak na świecie pojawił się Jan Tomasz Gross.”

Panie Stanisławie, tak, to bardzo bolesne, że w jednej rodzinie i to najbliższej, jej członkowie mogą wyznawać wrogie, czy też przeciwstawne sobie ideologie, systemy polityczne, systemy filozoficzne, jednym słowem wrogie i znoszące się wzajemnie systemy wartości. Pan, wielki polski patriota, cały czas organizujący coś pro-polskiego, choćby nawet ta konferencja poświęcona naszej wielkiej rodaczce Curie-Skłodowskiej, a bratanek agent anty-polonizmu i najprawdobodobniej marksista albo neo-marksista.

Pewnie ma pani rację !

” Co do Skłodowskiej, zawsze była moim ideałem. Zawsze chciałem ją przybliżać Amerykanom.

Panie Stanisławie, proszę sobie wyobrazić, że w całej Warszawie nie było plakatów z Curie-Skłodowską. No i widzi pani, tu w Ameryce, w każdej klasie szkoły średniej wisi plakat z Einsteinem. A on dostał tylko jednego Nobla, ale tu wyemigrował, więc go szanują. A tu kobieta i to jeszcze dwa Noble. A w swojej Ojczyźnie nie ma plakatu i nie wisi, w każdej klasie szkoły średniej. Przygnębiające, albo rządzący nie wiele warci”.

Po paru mieśiącach jestem ponownie w Warszawie i z ciotką moją Miłką Holtorp chemikiem, która przed wojną pracowała w słynnej fabryce zbrojeniowej „Pocisk”, rozmawiam o tej książce i Jedwabnym. Pytam: czy ciocia w czasie Okupacji słyszała coś o Jedwabnym. Odpowiedziała; ” Wiem o co pytasz, nawiązujesz pewnie do tego plugastwa pt. „Sąsiedzi”.

Ja w czasie Okupacji czytałam całą prasę podziemną i rzeczywiście przypominam sobie taki komunikat o spaleniu grupy Żydów, w Jedwabnym przez Niemców. Ja zawsze miałam fotograficzną pamięć i najlepiej pamiętałam cyfry. Przypominam sobie raport, krótka notatka. Tam była mowa chyba o 150 ofiarach tego barbarzyństwa. Tam stacjonowała wcześniej jakaś większa komórka NKWD, a Żydzi, szczególnie młodzi chętnie się do nich zapisywali. A takich Niemcy likwidowali bez sądu, natychmiast. Nie miało to znaczenia Rosjanin, czy Żyd. Polacy do NKWD nie szli, szybciej Białorusini, a nawet Ukraińcy.Pomimo, że mieli swoje SS-Galicien.

Na tamtym terenie działały jeszcze wyspecjalizowane jednostki niemieckie, które się nazywały Einsatzkommanda. To były jednostki eksterminacyjne, które podążały za linią frontu i „czyściły” teren. Szczególnie rzucano je tam, gdzie były duże koncentracje sowieckich jednostek specjalnych, takich jak NKWD. Oni byli wyspecjalizowani w zabijaniu. A tam w Jedwabnym stacjonowało NKWD i nie wykluczam, że to właśnie te jednostki czyściły teren.

Łomżyńskie, to był teren okupowany przez Sowietów, aż do przybycia Niemców 23 czerwca 1941 roku. Jak zwykle Sowieci mieli tam swoją administrację, NKWD, milicję, i prowadzili bardzo dokładne rejestry miejscowej ludności, które robili w celach administrowania w przyszłości tym terenem. Przecież Stalin liczył się z tym od samego początku wojny. Oni sojusznikami byli tylko dla rozbioru Polski.

W Jedwabnym było zarejestrowanych przez Sowietów około 560 Żydów na ogólną liczbę około 3000 mieszkańców, mówiła ciocia patrząc w papiery. Ale wszędzie tam, gdzie stacjonowali Sowieci, a było dużo Żydów, szczególnie młodych, ci z Sowietami uciekali na Wschód. Czasami nawet całymi rodzinami. Czasami uciekali jako lokalny aparat pomocniczy.

Polacy traktowali Sowietów, NKWD, wojsko, policję jako okupantów. A wielu Żydów traktowało ich jako wyzwolicieli. Dlatego też wielu z nich uciekało z tych terenów, żeby nie dostać się w niemieckie ręce. Ta cyfra jaką pamiętam, 150 osób, jest bardzo prawdopodobna. Zresztą niedawno czytałam artykuł, że profesor Andrzej Kola, ten sam, który prowadził ekshumacje w Katyniu, Charkowie, jednym słowem tam na Wschodzie, bardzo doświadczony badacz, oszacował, że gdyby ekshumacja nie została wstrzymana przez rabina, to tam było około 150 szczątków ludzkich. A więc ten okupacyjny raport AK-owski był dość precyzyjny.

Moja droga, ten Gross to oszust. I ta jego książka, „Sąsiedzi”, to naprawdę urąga amerykańskiej nauce, że na tych ich uniwersytetach wykładają tacy ignoranci, którzy nie mają choćby takiej elementarnej wiedzy, o tym co się działo w czasie Okupacji w Polsce, jaką ma u nas każdy chłop, chłopka, albo robotnik, czy też starsze dziecko. Zawsze myślałam, że Amerykanie reprezentują bardzo wysoki poziom w nauce, a nie tylko w technologii zbrojeniowej. Ale, żeby wykładowca takich reputowanych uniwersytetów jak Yale, czy Princeton mógł wypisywać takie bzdury, to doprawdy żenada. Kiedyś był taki pisarz Kosiński, który napisał obrzydliwego szmatławca pt. „Ognisty Ptak”. Wszystko tam było zmyślone. Co za naród, przecież to Polacy uratowali jego całą rodzinę. Dziwni ludzie, bez żadnej wdzięczności. Podobno ci świadkowie, tego Grossa, to też uratowani przez Polaków. Nawet nie- docenieni możemy być dumni, że zachowywaliśmy się jak Bóg przykazał.”

Znowu minęło trochę czasu i czytam, jakimi to świadkami posługiwał się Gross, ten wybitny „naukowiec”. Apropos, my też mieliśmy takiego naukowca, którym był „professor bez matury” pan Bartoszewski z tym, że tamten był prawdziwym świadkiem epoki i niezaprzeczalnie na krótko trafił do Auschwitz oraz redagował gazetki powstańcze. Ale jak się gra we właściwym klubie, to nic nikomu nie przeszkadza.

Kluczowymi świadkami „pana naukowca” Grossa byli Shmul Wasserstejn, Elias Simon Gruntowski, i Abram Boruszczak.

Szmul Wasserstejn był to miejscowy Żyd, 20-letni chłopak, który ukrywał się w bunkrze oddalonym o 8 km. od miejsca zdarzenia. Ukrywał sie w grupie 7 Żydów i rzeczywiście przeżył. Rodzina, która ukrywała tych Żydów wraz ze Shmulem Wasserstejnem, była to rodzina państwa Wyrzykowskich. Mieszkali na obrzeżach miasta i mieli trochę więcej ziemi. Wykopali oni w pobliżu domu na polu bunkier-schron. Schron ten został przez nich bardzo dobrze zamaskowany, dzięki czemu wszyscy ci Żydzi przeżyli, a mówimy tu o niebagatelnej grupie ośmiu osób.

W tym momencie można zauważyć, że jeżeliby „pan naukowiec” Gross miał jakikolwiek honor, czy też solidarność plemienną z tą ocaloną „ósemką” to by wykorzystał swój „nadzwyczajny talent” historyka w celu wystawiena drzewka w Yad Vashem, rodzinie państwa Wyrzykowskich.

Z braku świadków, tak zwanych „naocznych”, Gross posługiwał się najlepszymi jakich zdołał namierzyć, ale tylko żydowskich. No cóż, jeśli uważa się Polaków za ludzi niegodnych do składania zeznań, to wielka szkoda, albowiem wówczas żyło ich więcej, niż dziś. To właśnie Polacy byli świadkami naocznymi, ale Gross posługiwał się świadkami, którzy opisywanych wydarzeń, nigdy na własne oczy nie widzieli i w wydarzeniach tych nie uczestniczyli.

Shmul Wesserstejn opowiedział wiele historii niespójnych i wzajemnie się wykluczających, co można by ogólnie określić jako wspomnienia-legendy, co w języku Yiddish nazywa się”Midrash”, to znaczy bardziej bajanie, niż świadkowanie.

Przy tej okazji należy poczynić małe wyjaśnienie, na co swego czasu zwrócił uwagę Leszek Żebrowski: jeżeli zeznaje świadek żydowski w sprawie Holokaustu to jest on traktowany jako „święty”, albo „prorok”, wszystko co mówi najwyraźniej jest prawdą i tylko prawdą, a więc niepodważalną Holokaustową Biblią. A jeżeli zeznaje Polak, to po pierwsze się myli, albowiem tak wysokich prawd jak żydowskie pojąć nie może, a po drugie; skoro tych prawd pojąć nie może, to nie wie co mówi i zeznania jego nie mają żadnej wartości. A czy to przypadkiem nie jest rasizm ?

Jeszcze ciekawszym świadkiem był pan Elias Simon Gruntowski. Kiedy w latach 1947-1948 prowadzone było przed Sądem Polskim dochodzenie w sprawie Jedwabnego, to pan Gruntowski był ważnym świadkiem. Z tym, że rzeczywiście, kiedyś był mieszkańcem Jedwabnego, ale w lipcu, 1941 roku w mieście go nie było. Ponieważ w 1940 roku za kradzież gramofonu, który należał do NKWD, a który to gramofon ukradł z okna ich siedziby i uciekł, po złapaniu zosał wysłany na Syberię. Powrócił do Jedwabnego dopiero w 1945 r. A więc jak mógł odpowiedzialnie świadczyć, o tym co wydarzyło się w Jedwabnym, w lipcu 1941 roku. Czyli żadnym świadkiem naocznym być nie mógł, jedynie mógł świadczyć jakie to „midrasze”, czyli opowieści krążyły w Jedwabnym,w środowisku żydowskim, po jego powrocie.

Gruntowski zeznawał w dniach 19 i 26 stycznia w 1949 roku. I został uznany za wiarygodnego świadka, jakkolwiek przecież nim nie był. Ale w czasach stalinowskich, kiedy Polską rządziła NKWD-owska, chazarska junta, nikt z tym nie miał problemu, a nawet wręcz przeciwnie. Podobnie jak współcześnie dla Grossa. Co za zbieżność i to po obu stronach Oceanu !

W czasie „pierwszego procesu”, dokopanie polskim chłopom uważanym za „wraga naroda” z powodu, że byli katolikami i patriotami nie tylko było w modzie, ale było przez ówczesne władze Sprawiedliwości zadaniowane.

Następnym jeszcze bardziej kuriozalnym świadkiem był Boruszczak, ten nigdy w życiu nie był w Jedwabnym. A więc jak państwo widzą, tylko w materiałach takiego „wybitnego naukowca” jak pan Gross, mogą się znaleść tak wybitne i wiarygodne dowody naukowe.

Kiedyś zapytany przez dziennikarkę, czy uważa swoją książkę „Sąsiedzi” za pracę naukową ? Gross odpowiedział „tak”! A kiedy ta zapytała na podstawie czego tak twierdzi, on dodał „bo w książce mojej są przypisy” czyli tzw. bibliografia. Pozostaje tylko pytanie jaka bibliografia? Kiedy indziej powiedział, że wszystko co opisał w swojej książce „Sąsiedzi” jest prawdą, albowiem miał na ten temat objawienia. Po tej wypowiedzi komentarz jest zbędny!

Kiedy mówimy o polskim systemie sprawiedliwości okresu stalinowskiego, to już wszyscy wiemy, że takiej struktury „niesprawiedliwości” można byłoby się doszukać jedynie, w procesach prowadzonych przez Nazistów wśród narodów podbitych. No cóż, nie jestem pewna, czy obecnie żyjemy w czasach obiektywnego i niezależnego systemu sprawiedliwości, jeżli na podstawie oszczerczo spreparowanych dowodów przypisuje się winy niewinnym ?

Prowadzący współcześnie, drugi proces w sprawie Jedwabnego, prokurator Ignatiew, w Białostockim biurze Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zamknął śledstwo, 30 czerwca 2003 r., działając w sprawie „udziału w zabójstwach obywateli polskich narodowości żydowskiej 10 lipca 1941 r. w Jedwabnym i zdecydował:

„Cóż, wtedy była to Polska Ludowa pod komunizmem, ale teraz dochodzenie IPN potwierdziło wszystko i pokazało, że polski prokurator całkowicie wyniki tamtego śledztwa potwierdził”.

Nikt niestety, nigdy nie widział tej decyzji i nikt nigdy, nie czytał tych rozpoznań. Natomiast dla przeciętnego, logicznie rozumującego człowieka, jest oczywistym, iż dochodzenie zostało zatrzymane, albowiem takich dowodów jakich potrzebowałby autor dla zaspokojenia lobby „przedsiębiorstwa Holokaustu” nie udało się, ani znaleść, ani spreparować. Jednym słowem, prokurator arbitralnie zdecydował, że osoby skazane w czasie pierwszego procesu w 1948 roku są winne i w ten sposób 12 osób, Polaków, którzy w procesie z roku 1947-1948 uznani zostali przez stalinowski, sąd polski za winnych są w reczy samej winne.

Pisarz i historyk Jan Marszałek przeprowadził bardzo szczegółowe i wnikliwe rozmowy z braćmi Laudańskimi z Jedwabnego, niewinnymi ludzmi tak okrutnie okaleczonymi na skutek procesu, który już wtedy był „ustawką” a nie procesem obiektywnym. Rozmowy te posłużyły mu do przygotowania scenariusza filmu, który miał być prawdą o Jedwabnym, a miał go reżyserować znany reżyser Bohdan Poręba. Tymczasem po uroczystości w czasie, której Poręba otrzymał odznaczenie za swoją twórczość filmową i artystyczną, z niewyjaśnionych przyczyn reżyser nagle zmarł.

Wielu obserwatorów i znawców współczesnej rzeczywistości polityczno-społecznej w Polsce uważa, iż jeżeli ktoś chce popsuć „business” przedsiębiorstwu Holokaustu to musi się liczyć z tym, że może stać się ofiarą ciemnych sił mocy. Ale, jeżeli nie będzie takich ryzykantów, to wszyscy jak jeden mąż będziemy ofiarami tych ciemnych sił mocy. Od lat zresztą, kwestię tę udawadnia wybitny historyk amerykański Norman Finkelstein, którego rodzicami byli właśnie polscy Żydzi. Ludzie tacy jak prof. Finkelstein ratują honor historyka o żydowskich korzeniach, który w imię Prawdy nie przyłącza się do przedsiębiorstwa Holokaustu, a z nim heroicznie walczy.

I tak, niewidzialna dyktatura przedsiębiorstwa Holokaustu, panosząca się w IPN-ie oraz wszystkich innych kluczowych polskich placówkach historycznych, potwierdziła swoją solidarność ze stanowiskiem Bolszewików, którzy wkroczywszy do Polski na bagnetach Armii Czerwonej, pacyfikowali i niszczyli naród nie tylko w nierównej walce militarnej, ale równierz za pośrednictwem oszustw uprawianych przez stalinowski system sprawiedliwości. A teraz przeżywamy powtórkę tamtych czasów, która tym razem przyszła do nas zza Oceanu.

Tak więc, Gross może sobie podać ręce ze stalinowskimi prokuratorami. I jakkolwiek tych pierwszych zleceniodawcy to Bolszewicy, a ci drudzy to specjaliści z przedsiębiorstwa Holokaustu, to w kwestii obwinania Polaków za niepopełnione winy są identyczni. Ci pierwsi dążyli do zniewolenia politycznego, a ci drudzy na pierwszym miejscu stawiają okupację materialną, przedkładając nad politykę, wyłudzanie roszczeń tytułem nie opełnioych win.

Tacy „wybitni naukowcy” jak professor bez matury Bartoszewski, czy też „wybitny naukowiec” Gross zadaniowani do udawadniania tez zleconych im przez swoich bosów, kłamią, a cały naród polski płaci za to międzynarodowym potępieniem, co należy uznać za wielką niesprawiedliwość, a nawet dramat narodu polskiego. Narodu, który w wyniku działań dwóch totalitaryzmów; komunistycznego i nazistowskiego, utracił 48% swojego przedwojennego terytorium oraz 12 milionych swoich obywateli, na skutek działań wojennych oraz na skutek przesunięcia granic. Dlatego, też uczciwi polscy i międzynarodowi historycy powinni przeciwstawiać się polityzacji historii. Historia to twarde fakty, które wcześniej, czy później dotrą do świadomości społeczeństw. Przekłamania wywołują ból, a w sytuacjach ekstremalnych, mogą nawet wywoływać żądzę odwetu dla wyrównania rachunków historycznych i aby tego uniknąć zawsze powinniśmy stać na stanowisku prawdy!

Related posts

150 kobiet z Auschwitz. Czarna transakcja farmaceutycznego giganta

Polonia

Bestie w ludzkiej skórze! Kaci Polaków, którzy budzili wstręt nawet wśród “swoich”

Polonia

„Warto rozmawiać”. Kontrowersje wokół książki „Dalej jest noc” o losach Żydów w okupowanej Polsce [Video – angielskie napisy]

Polonia

Monstrualne kłamstwo-oskarżenie wobec polskiego narodu i państwa – FŻP reaguje

Polonia

Piotr Gontarczyk, Między nauką a mistyfikacją, czyli o naturze piśmiennictwa prof. Jana Grabowskiego na podstawie casusu wsi Wrotnów i Międzyleś powiatu węgrowskiego

Polonia

Jozef Gustowski

Polonia

Leave a Comment

* By using this form you agree with the storage and handling of your data by this website.